w poprzednim odcinku:
[...]W najbliższych dwóch pogadankach, zanalizujemy przede wszystkim zagadnienie samej pracy jako źródła przychodów (starając się uwypuklic jej duchowy i międzyludzki charakter)[...]
praca
wielu ludzi ją demonizuje. Na pewno słyszałeś nieogolonych panów, którzy mówią z ciężkim żalem, że idą do roboty, albo nadobne damy, które w zmanierowany sposób narzekają na nudę w pracy. Praca może być udręczeniem, oczywiście. Sęk jednak w tym, że nie powinna być udręczeniem dla tego, kto posiada jej pełną wizję.
Nie zamierzam tu referować teologii pracy Jana Pawła II, czy kard. Wyszyńskiego - ich teksty łatwo możesz znaleźć w sieci. To, na czym chcę się skupić, to praktyczny aspekt ich nauczania, które - jak większość doktryn w obrębie myśli katolickiej - wcale nowa na gruncie katolicyzmu nie jest. Sensus fidei rozpoznawał je lepiej lub gorzej - od zawsze.
Jesteś stworzony do pracy - w Księdze Rodzaju, autor natchniony pisze przecież o tym, że Bóg stworzył człowieka po to, by uprawiał ogród Eden. Ale - zaraz później - mówi Pan Bóg, że będziesz w znoju i pocie czoła zdobywał pożywienie, czyli że praca będzie sprawiała Ci ból i będzie nieprzyjemna.
Jasne - tak jest po grzechu pierworodnym. Człowiek ma skłonność do lenienia się w pracy, do ulegania apatii na skutek jej monotonii. Do siedzenia na GG w biurze, albo przed sesją jako student, do oglądania pornosów, zamiast nauki, czy pracy zarobkowej, kiwania się na łopacie, wychodzeniu co pięć minut na papierosa, zagadywania kolegów z pracy, czy wreszcie udawania, że czegoś nie da się zrobić szybciej. Więcej - człowiek ma także i skłonność do nietraktowania rzeczy poważnie - ile razy ktoś się spóźnił tracąc Twój czas, albo zapomniał o czymś tylko dlatego, że nie ma porządku w papierach?
W jakimkolwiek biurze, na jakiejkolwiek uczelni - takich ludzi jest znaczna większość.
praca jako czynność duchowa
problem polega na tym, że ludzie nie widzą duchowego wymiaru pracy, albo i szerzej - duchowego wymiaru cierpienia. A przez cierpienie rozumiem tu zarówno niecierpliwość przy jakiejś nudnej robocie, czy chęć odłożenia czegoś na kiedy indziej, czy po prostu fizyczne cierpienie związane z przemęczeniem.
Zauważ, że można z nim sobie poradzić na wiele sposobów. Jednym z nich jest nakręcenie. Tak nazywam stan ducha człowieka skąpego, chciwca, który poza pieniędzmi nie widzi życia. Chciwość i nieumiarkowane przywiązanie do pieniędzy, to grzechy. Bardzo łatwo w nie popaść nawet z czystych pobudek, dlatego bardzo ważne jest, żebyś nie zaniedbywał codziennego rachunku sumienia (poszukaj w internecie stron na ten temat - jeśli będziesz potrzebował pomocy, lub był zainteresowany, napisz do mnie maila). Jeśli zauważysz u siebie oznaki chciwości - np. że zaraz po obudzeniu, zamiast myśleć z wdzięcznością o nowym dniu albo o żonie, myślisz o pieniądzach... zastanów się, czy aby nie jest to objaw tego, że chciwość to Twoja wada główna.
Bardzo łatwo popaść w chciwość szczególnie w internecie. Zobaczysz tu mnóstwo stron na temat pieniędzy, a każda z nich - używając sztuczek reklamy perswazyjnej, czy hipnotycznej (różne to cuda ludzie powymyślali - przejrzyj e-booki o marketingu, które są w ofercie mojego kiosku albo mojej księgarni, albo te na temat zarabiania pieniędzy. Ich wydźwięk jest - z tego, co mi się wydaje - jeden, nakręcić człowieka na zarabianie pieniędzy. Nakręcić, czyli rozemocjonować do w sposób nieumiarkowany, co wpędza w chciwość. Bez porządnej formacji duchowej - prędzej, czy później ulegniesz tej magii i staniesz się smutnym chciwcem.
To oczywiście uodporni Cię na niepowodzenia, czy rzeczone cierpienia - bo wciąż przed oczami będziesz miał te miliony, które są tuż-tuż. Życie się skończy, Ty sterany pójdziesz do trumienki, miliony przyjdą lub nie - a na Sądzie Ostatecznym będzie Cię czekać mocne oskarżenie.
Inny sposób, to właśnie rzetelna formacja duchowa i życie wewnętrzne. Człowiek, który pracę postrzega jako wyzwanie na drodze do uświęcenia, jako możliwość okazania miłości Bogu (przez poświęcanie Mu swoich czynności) i bliźnim (w pracy służysz tym, którzy z niej korzystają - nie tylko samą pracą, ale i samym sobą - czy to apostołując, czy po prostu wspierając ich) - taki człowiek ma mniej powodów, by popaść w chciwość. Na samym szczycie hierarchii stoi Pan Bóg, a jego supremację utwierdza życie sakramentalne i szeroko pojęte życie wewnętrzne - modlitwa, rozważanie, pamięć na obecność Bożą. Jeśli jesteś tak utwierdzony i masz takie spojrzenie na pracę, które pozwala Ci czerpać prawdziwą radość chociażby z nudnego sprzedawania długopisów na Dworcu Centralnym - wtedy spokojnie możesz czytać nawet najbardziej pokręcone książki, z których wyłowisz to, co pomoże Ci z merytorycznego punktu widzenia, nie wrzucając w duchową katastrofę, jaką jest chciwość.
doskonałość pracy
pojawił się powyżej pewien wątek - mianowicie doskonałość Twojej pracy. Pewnie znasz z doświadczenia zblazowane ekspedientki, albo sprzedawców niezadowolonych i znudzonych swoją pracą. To ci, którzy nie pracują doskonale, bo nie mają ku temu powodu - ani ekonomicznego (pracują za kiepskie pieniądze albo nie są nakręceni), ani duchowego (cierpienie związane z pracą ich przytłacza).
Ty powinieneś inaczej na to spojrzeć - swoją pracę postrzegasz inaczej, dlatego nie tylko nie możesz dać się przez nią nakręcić i zacząć żyć dla pracy, ale i nie możesz spocząć na laurach i wykonywać ją gorzej, niż byś mógł. Nie ofiarowuj Bogu dziadostwa.
Jest Ci ciężko? Zabierz do pracy krzyżyk na biurko, albo połóż na nim obrazek z ulubionym świętym. Włącz sobie budzik co pół godziny, lub co godzinę - i gdy zadzwoni, odmów akt strzelisty i ofiaruj swoją pracę Panu Bogu. Twoja praca jest uciążliwa fizycznie? Wyobraź sobie św. Józefa, jak prymitywnymi narzędziami cierpliwie robił w swoim warsztacie stołki. I czuwaj nad intencją - czy rzeczywiście to, że chcesz być dobry, to chęć podobania się Bogu, czy ludziom, albo samemu sobie.
Zwróć jeszcze uwagę na inną rzecz - jak będą postrzegali to, co prezentujesz ci, którzy pracując z Tobą widzą dziadostwo, które odwalasz? Katolik, który robi fuszerkę, to gorszący widok. A nie przyznawać się do wiary nie możesz - więc musisz pracować dobrze.
przykład
wiem, co mówię. Ostatnie pół roku przepracowałem w dużym biurze architektonicznym w Niemczech, gdzie nie raz podejmowałem żmudne prace (np. porównywanie i sprawdzanie kilku segregatorów pełnych rachunków i kwitów, albo tworzenie zestawień grzejników, lub elementów konstrukcji)... Wiem jakie to cierpienie i jakie pokusy za tym stoją. I wiem także, co mi pomagało i napisałem o tym wyżej.
praca - źródło przychodów
wspomnieliśmy już o tym, że praca może być źle wynagradzana. Oczywiście. Pamiętaj o jednym - Twoim powołaniem nie jest popadnięcie w finansowe tarapaty, ani cierpiętnictwo wobec szefa-wyzyskiwacza, bądź nieuczciwego kontrahenta. Jeśli masz rodzinę - Twoim obowiązkiem wobec niej jest wykonywanie dobrej, dobrze płatnej pracy. Dlatego nie wahaj się myśleć albo o zmianie pracy na lepszą, albo o negocjowaniu z pracodawcą wynagrodzenia. Po pierwsze brak informacji zwrotnej od zatrudnionych uniemożliwia pracodawcom podejmowanie decyzji ws. wynagrodzeń, przez co rynek pracy się nie reguluje (reguluje się tylko wówczas, gdy popyt i podaż się w wolny sposób ścierają), po drugie zaś - Twój pracodawca jako osoba może całe życie spędzić w mniemaniu, że nie wykorzystuje ludzi, albo że jego pracownicy to wszy, które tak się go boją, że nawet nie pisną o podwyżkę.
Twoje dochody to nie jest sprawa wstydliwa - godzien jest robotnik swojej zapłaty. Pamiętaj też i o tym, co napisał Jan Paweł II w encyklice Centessimus Annus (nie pamiętam konkretnego adresu). Napisał, że jeśli przedsiębiorstwo nie przynosi zysku, jest to najczęściej niemoralne - gdyż albo członkowie kradną, albo jest źle zarządzane. Twoja działalność zawodowa jest czymś analogicznym - jeśli ponosisz straty tylko dlatego, że boisz się pogadać z pracodawcą, albo nie masz odwagi poszukać lepszej pracy, albo przejść na własną działalność... pamiętaj, że jest to niedoskonałóść, a być może i niewywiązywanie się z obowiązków względem rodziny.
Pomyśl jeszcze o jednej rzeczy - im więcej, wydajniej i dochodowo pracujesz - tym więcej możesz zdziałać na wielu innych niwach. Na Twoją pomoc czekają domy samotnej matki, ubodzy, dzieci, umierający, chorzy... Jeśli Ty swoją pracą nie wytworzysz tych pieniędzy dla siebie, nie myśl, że Twój szef przeznaczy je na te cele.
ekspansja
i na ten temat pomyślimy w przyszłym tygodniu. O tym mianowicie, że w pewien sposób - zachowując ten paradygmat pracy, o którym dziś napisałem - Twoim obowiązkiem jest zarabiać jak najwięcej. Obowiązkiem przede wszystkim wobec bliźnich.
Lektura uzupełniająca:
3 komentarze:
Mądre teksty. Zwłaszcza o konieczności doskonałego wykonywania pracy. Znam wiele przypadków tak zwanego "zawalania" różnych działań. I ilu ludzi na tym traci.
Ciekawe jest też spojrzenie na pracę jako na pozyskiwanie środków do czynienia dobra. Tu już, Macieju, wchodzisz na śliski grunt. Przecież z jednej strony, owszem, praca, a z drugiej - pomoc innym polegająca na byciu z kimś w potrzebie. No i jak to pogodzić?
Bo jeśli chcemy etycznie zarabiać jak najwięcej, musimy jak najwięcej pracować. A jeśli pracujemy 24 na 7, to zaniedbujemy nasze obowiązki w kontaktach międzyludzkich.
Osobiście nie czuję się na siłach stwierdzać, co w sumie przynosi więcej dobra. Taka dorbna uwaga.
Dobra uwaga Janie Andrzeju :) Wbrew pozorom rozwiązanie jest proste:) Znajdzie się na początku jutrzejszej Pogadanki - wydaje mi się, że będzie harmonizowało z jej tematem!
Pozdrawiam
no proszę, to nie tylko ja mam te dylematy :D
Prześlij komentarz